Topos śmierci w średniowieczu
W trakcie opracowywania zagadnienia zapoznaj się z opracowaniami i wykorzystaj wskazywane w nich konteksty:
Średniowiecze - opracowanie epoki (opracowanie średniowiecza - wersja minimum);
Dzieje Tristana i Izoldy - opracowanie, Pieśń o Rolandzie - opracowanie.
Dialog Mistrza Polikarpa ze Śmiercią
Wszytcy ludzie, posłuchajcie,
Okrutność śmirci poznajcie! -
Wy, co jej nizacz nie macie,
Przy skonaniu ją poznacie.
Bądź to stary albo młody,
Żadny nie ujdzie śmiertelnej szkody;
Kogo koli śmierć udusi,
Każdy w jej szkole być musi;
Dziwno się swym żakom stawi,
Każdego żywota zbawi.
[…]
Mędrzec wieliki, mistrz wybrany,
Prosił Boga o to prawie,
By uźrzał śmierć w jej postawie.
Gdy się moglił Bogu wiele,
Ostał wszech ludzi w kościele,
Uźrzał człowieka nagiego,
Przyrodzenia niewieściego,
Obraza wielmi skaradego,
Łoktuszą przepasanego.
Chuda, blada, żołte lice
Łszczy się jako miednica;
Upadł ci jej koniec nosa,
Z oczu płynie krwawa rosa;
Przewiązała głowę chustą
Jako samojedź krzywousta;
Nie było warg u jej gęby,
Poziewając skrżyta zęby;
Miece oczy zawracając,
Groźną kosę w ręku mając;
Goła głowa, przykra mowa,
Ze wszech stron skarada postawa -
Wypięła żebra i kości,
Groźno siecze przez lutości.
Mistrz widząc obraz skarady,
Żołte oczy, żywot blady,
Groźno się tego przelęknął,
Padł na ziemię, eże stęknął.
[…]
Mors dicit:
Gdy stworzył Bog człowieka,
Iżby był żyw eż do wieka,
Stworzył Bog Jewę z kości
Adamowi ku radości.
Dał jemu moc nad źwierzęty,
By panował jako święty;
Podał jemu ryby s morza
Chcąc go zbawić wszego gorza;
Polecił mu rajskie sady
Chcąc ji zbawić wszej biady.
To wszytko w jego moc dał,
Jedno mu drzewo zakazał,
By go owszejki nie ruszał
Ani się na nie pokuszał,
Rzeknąc jemu: "Jedno ruszysz,
Tedy pewno umrzeć musisz!"
Ale zły duch Jewę zdradził,
Gdy jej owoc ruszyć radził.
Ewa się ułakomiła,
Śmiałość uczyniła.
W ten czas się ja poczęła,
Gdy Ewa jabłko ruszyła,
Adamowi jebłka dała,
A ja w onem jebłku była.
Adam mie w jebłce ukusił,
Przeto przez mię umrzeć musił -
W tem Boga barzo obraził
I wszytko swe plemię zaraził.
[…]
Majister dicit:
Miła Śmierci, nie mow mi tego,
Zbawisz mię żywota mego;
Już ci nie wiem, coć mi się złego stało:
Głowa mi się wkoło toczy,
S niej chcą wypaść oczy.
Mors dicit:
Czemu się tak wiele przeciwiasz,
Mirziączki se mną nabywasz!
Nikt się przede mną nie skryje,
Wszytkiem żywem utnę szyje:
Sama w lisie jamy łażę,
Wszytki liszki w zdrowiu każę;
Za kunami łażę w dzienie,
Łupieże dam na odzienie;
Ja dawię gronostaje
I wiewiorkam się dostaje;
Jać też kosą siekę wilki,
Sarny łapam drugiej filki;
Przez płoty chłopie
Gonię żorawie i dropie;
Z gęsi też wypędzam <kruszki>,
Pierze dawam na poduszki -
Źwierzęta i wszytki ptaki
Ja posiekę, nieboraki.
Źródło:
http://staropolska.pl/sredniowiecze/poezja_swiecka/dialog_06.html
Pieśń o Rolandzie
XCV
Oliwier słyszy to, płonie gniewem. Spina konia złotemi ostrogami, i jak szczery baron gotuje się uderzyć. Kruszy mu tarczę, rozdziera zbroję, wbija mu w ciało płótno swego proporca, drzewcem podnosi go ze strzemion i wali go trupem. Patrzy na ziemię, widzi leżącego zdrajcę.
Zaś Geryn wali Malprymia z Brygalu. Tęga tarcz poganina nie warta mu jest ani szeląga. Geryn kruszy jej kryształową sprzączkę; połowa upada na ziemię, rozcina mu pancerz aż do ciała i wbija mu swą tęgą kopję w żywe mięso. Poganin wali się jak kłoda; duszę jego czart unosi.
A jego towarzysz Gerjer wali emira. Kruszy mu tarczę, rozdziera koszulkę drucianą, wbija mu w trzewia srogą włócznię; przyciska mocno, przeszywa mu żeleźcem ciało, i drzewcem ściąga martwego na ziemię. Oliwier powiada: „Dobra nasza bitwa!“
Bitwa jest wspaniała; wszystko zaczyna się kłębić. Hrabia Roland nie oszczędza się. Uderza włócznią póki drzewce całe; po piętnastu ciosach złamał ją i zniszczył. Dobywa Durendal, swój dobry miecz, cały nagi. Spina konia i rusza na Szernubla. Kruszy mu hełm, w którym błyszczą karbunkuły, przecina mu czapkę wraz ze skórą na głowie, przecina mu twarz między oczami, cienką koszulkę stalową i całe ciało aż do kroku. Przez siodło nabijane złotem miecz dosięga konia. Przecina mu krzyż nie macając stawów, wali go martwego na łąkę, na bujną trawę. Poczem mówi: „Synu niewolnika, zabiegłeś drogę nieszczęściu. Mahomet nie przyjdzie ci z pomocą. Takie ścierwo jak ty nie wygra bitwy!“
Roland czuje, że śmierć jest blisko. Uszami mózg mu się wylewa. Modli się do Boga za swoich parów, aby ich przyjął do nieba; następnie prosi anioła Gabrjela za samego siebie. Bierze róg, iżby mu nikt nie robił wyrzutu, i drugą ręką swój miecz zwany Durendalem. Nieco dalej niż na strzelenie z kuszy idzie ku Hiszpanji przez pole. Wstępuje na wzgórek. Tam, pod pięknem drzewem, są cztery stopnie zrobione z marmuru. Na zielonej trawie upada na wznak. Omdlewa, śmierć jego się zbliża. [...]
Roland czuje, że oczy mu zachodzą mgłą. Staje na nogi, siłuje się póki może. Twarz jego straciła barwę. Przed sobą widzi kawał skały. Wali w nią dziesięć razy, pełen żałoby i wściekłości. Stal zgrzyta; nie łamie się, ani się nie szczerbi. „Ha! rzecze hrabia, Najświętsza Panno, bądź mi ku pomocy. Ha, Durendalu, dobry Durendalu, bieda z tobą! Skoro umieram, nie będę miał już pieczy o ciebie. Przez ciebie wygrałem w szczerem polu tyle bitew, przez ciebie ujarzmiłem tyle szerokich ziem, które dzierży Karol siwobrody. Nie idź mi nigdy w ręce człowieka zdolnego uciec przed drugim! Dobry wassal długo cię dzierżył: nie będzie nigdy podobnego tobie w świętej Francji“. [...]
Roland uderzył mieczem o krzemień! Walił nim więcej niżbym zdołał powiedzieć. Miecz zgrzyta, nie pryska ani się nie łamie. Odskakuje ku niebu. Kiedy hrabia widzi że go nie złamie, żałuje go w duszy bardzo łagodnie. „Ha! Durendal, jakiś ty piękny i święty! Twoja złota gałka pełna jest relikwij: ząb świętego Piotra, krew świętego Bazylego i włosy wielebnego świętego Denisa, strzęp szaty Najświętszej Panny. Nie godzi się by poganie cię posiedli, chrześcijanie powinni pełnić twoją służbę. Obyś nigdy nie dostał się w ręce tchórza! Tobą zdobyłem tyle szerokich ziem, które dzierży Karol, cesarz siwobrody: przez ciebie jest potężny i bogaty“.
Roland czuje, że śmierć go bierze całego: z głowy zstępuje do serca. Biegnie rycerz pędem na szczyt góry, położył się na zielonej murawie, twarzą do ziemi. Pod siebie kładzie swój miecz i róg. Obrócił głowę ku zgrai pogan; tak czyni, chcąc aby Karol powiedział, i wszyscy jego ludzie, że umarł jako zwycięzca i jako zacny hrabia. Raz poraz słabnącą ręką uderza się w piersi. Za grzechy swoje wyciąga ku niebu swoją rękawicę.
Roland czuje, że dobiegł już kresu. Leży na stromym pagórku twarzą ku Hiszpanji. Jedną ręką bije się w pierś: „Boże, przez twoją łaskę, mea culpa; za moje grzechy, wielkie i małe, jakie popełniłem od godziny urodzenia aż do dnia w którym oto poległem!“ Wyciągnął do Boga prawą rękawicę. Aniołowie z nieba zstępują ku niemu.
Hrabia Roland leży pod sosną. Ku Hiszpanji obrócił twarz. Wiele rzeczy przychodzi mu na pamięć: tyle ziem które zdobył dzielny rycerz, i słodka Francja, i krewniacy, i Karol Wielki, jego pan, który go wychował. Płacze i wzdycha, nie może się wstrzymać. Ale nie chce przepomnieć siebie samego; bije się w piersi i prosi Boga o przebaczenie: „Prawdziwy Ojcze, któryś nigdy nie skłamał, ty któryś przywołał świętego Łazarza z pośród umarłych, ty któryś ocalił Daniela z pomiędzy lwów, ocal moją duszę od wszystkich niebezpieczeństw, za grzechy którem popełnił w życiu!“ Ofiarował Bogu swą prawą rękawicę, święty Gabrjel wziął ją z jego dłoni. Opuścił głowę na ramię; doszedł, ze złożonemi rękami, swego końca. Bóg zsyła mu swego anioła Cherubina i świętego Michała Opiekuna; z nimi przyszedł i święty Gabrjel. Niosą duszę hrabiego do raju.