Obyczaj w modernizmie (Młodej Polsce)
W trakcie opracowywania zagadnienia zapoznaj się z opracowaniami i wykorzystaj wskazywane w nich konteksty:
opracowanie modernizmu; opracowanie modernizmu - wersja minimum;
opracowanie Chłopów; opracowanie Jądra ciemności; opracowanie Wesela; opracowanie Wiernej rzeki; opracowanie Ludzi bezdomnych;
Stanisław Wyspiański, Wesele Akt III
SCENA 2.
GOSPODARZ, POETA, NOS, PAN MŁODY, GOSPODYNI, PANNA MŁODA
POETA
Spił sie, no!
GOSPODARZ
Zwyczajna rzecz:
powinien mieć polski łeb
i do szabli, i do szklanki
- a tymczasem usnął kiep.
NOS
Do szklanki i do kochanki -
- chociaż nie - chociaż nie; -
rzecz mi się inaczej widzi,
coś mnie tak pod sercem rwie,
może z tego będzie co; -
Wino, wódka - to nie to,
czynnik główny:... miecz.
GOSPODARZ
Miecz - miecz, czynnik główny miecz. [...]
NOS
Piję, piję, bo ja muszę,
bo jak piję, to mnie kłuje;
wtedy w piersi serce czuję,
strasznie wiele odgaduję:
tak po polsku coś miarkuję - -
szumi las, huczy las:
has, has, has.
Chopin gdyby jeszcze żył,
toby pił -
has, has, has,
szumi las, huczy las.
POETA
Połóżże się na kanapie,
jak się wyśpisz, pójdziesz w tan.
SCENA 7.
HANECZKA, PAN MŁODY.
HANECZKA
Dziękuję ci, panie bratku,
tak mi dobrze było tańcować.
PAN MŁODY
Dobrze, kwiatku-
HANECZKA
Jakem się zaczęła kręcić
tak w kółeczko, tak w kółeczko,
takem i chciała pocałować
drużbę.
PAN MŁODY
Dziecko-!
HANECZKA
No a wy, to sie całujecie
nie jak dzieci.
PAN MŁODY
My jako poeci,
to nam, to niby uchodzi,
to się inaczej rozumie.
HANECZKA
A ja to w sobie zatłumię-
Niechże przecie sie wyszumię
w czułości dla tych Krakusów.
PAN MŁODY
Wszystko dobrze, prócz całusów.
HANECZKA
Całus nie jest żadną stratą.
PAN MŁODY
Drużbowie za głupi na to.
HANECZKA
To tak mówisz na ostatku!
PAN MŁODY
Nie trza, kwiatku!
SCENA 12.
RADCZYNI, DZIENNIKARZ.
RADCZYNI
Panowie macie tak wiele
absorbującej pracy - a Wesele
zwabiło pana.
DZIENNIKARZ
Rad jestem
od głupstwa oderwać się chwilę.
RADCZYNI
Pańska praca: rzecz serio,
a pan takim przekreśla ją gestem,
tak ją wspomina niemile,
tę rzecz serio.
DZIENNIKARZ
Rzeczy serio nie ma;
wszystko jest prowizoryczne:
przekonania, opinie, twierdzenia.
RADCZYNI
Jednak Prawda - ?
DZIENNIKARZ
Nawet Prawdy cienia!
RADCZYNI
To tak zależy od człowieka;
ale gdy pan sam ucieka
z posterunku - - ?
DZIENNIKARZ
Pani, to akcyza:
"Placówka" - imaginacja;
Danaid zbyteczne trudy.
RADCZYNI
- A to pan bywa wiele - ?
DZIENNIKARZ
Tak z nudy.
Człowiek się tak w młyn zamiele,
że bywam, i bywam wiele;
wist, partyjka, kolacyjka,
bliscy, dalsi przyjaciele.
Z biegiem lat, z biegiem dni
ten umarł, tamtego brak;
człowiek sobie marzy, śni,
a z nudów przywdziewa frak -
przyjechałem na wesele
i choć mi niejedno wspak,
jakoś, jakoś dobrze mi.
SCENA 18.
POPRZEDNI, CZEPIEC.
CZEPIEC
(w kożuchu, z wielką kosą w ręku)
A moi panowie tu.
PAN MŁODY
Kosa!
Jaka piękna.
CZEPIEC
A bo nastawiona.
PAN MŁODY
Prawda, ostro najeżona,
jak do bicia - cóż to będzie z tego?
CZEPIEC
Ano nastawiona do użycia,
ale to wy, panowie, nie wiecie,
jak widze - co sie gotuje. […]
POETA
Jeśli potrzebował do obrazu
kosy - postawcie ją w kącie -
jak się zbudzi...
CZEPIEC
Aha, bratku, mom cie.
Juz sie obrazy skońcyły;
panom ino obrazy, płótna.
PAN MŁODY
Coś dziś u Czepca mina butna.
CZEPIEC
Pańska ta za rezolutna;
pon sie na mnie skrzywiom, jak rzeke,
że my sie nie rozumiewa
i na nic rozmowa nasa.
POETA
No pewnie, my do Sasa, wy do lasa.
SCENA 19.
CZEPIEC
(podszedł ku śpiącemu i szarpie go za ramię)
Hej, hej, panie - - !
Cóz to pon śpią, trzeba wstać,
trzeba się do czego brać. [...]
GOSPODARZ
Cóż mi kum do ucha skrzeczy,
o czym- - cóż z tą kosą, po co?
CZEPIEC
A tam ludzie sie szamocą
we wsi - tam sie garną, kupią;
może idą już - pon śpią!!
Zaspane ślipia.
GOSPODARZ
Co ty mnie tu - co wy, co to?
CZEPIEC
A spieszy mi sie z robotą,
juzem sie wycniół ze spania
i jestem gotów, i czekam
dalszego rozkazowania,
a pon sie nie wycniół i śpi.
GOSPODARZ
A wam co się z kosą śni - - ?!
CZEPIEC
Mnie sie nie śni, wstawaj pon;
boć kum pono rozkaz wzion
jakiś ważny, najważniejszy,
i papiry, czy tam co.
GOSPODARZ
Ja, papiery, rozkaz, czyj?
CZEPIEC
Myjże sie pon prędzej, myj -
niech po próżności nie stoję,
bo mi próżno mitręga i wstyd.
Pon mają pójść razem z chłopami,
a chłopi tu wsioscy już som
gotowi - i stoją tam!
Zbierają się kole studnie z gościeńca
i przywalą się tu do dziedzieńca,
jak się poszarzeje świt.
GOSPODARZ
Zachodzę, zachodzę w głowe...
CZEPIEC
Tam w Krakowie już wszystko gotowe. [...]
SCENA 26.
POPRZEDNI, GOSPODYNI.
GOSPODYNI
(wchodząc żywo)
Słyszcie, chłopy, podźcie patrzeć,
jakieś wojsko w ogniu stoi.
Całe pole pod Krakowem
od tych kosisków się roi.
GOSPODARZ
Ha! - już stoją! […]
SCENA 33.
[...]
GOSPODARZ
- - - - - - - - - - - - - - - -
Słuchajcie, kochani, dzieci -
ażeby to była prawda:
że Wernyhora tam leci
z Aniołem, Archaniołem na czele;
że tej nocy, gdy my przy muzyce,
przy weselu, gdy my w tańcowaniu.
tam, kędyś, stało się tak wiele:
że Kraków ogniami płonie,
a MATKA BOŻA w koronie,
na Wawelskim zamkowym tronie
siedząca, manifest pisze:
skrypt, co przez cały kraj poleci
i tysiące obudzi i wznieci. -
Słuchajcie, serce mi dysze,
ażeby to prawda była:
że Wernyhora tam leci,
a za nim tabunem konie!
Źródło:
http://literat.ug.edu.pl/wesele/wesakt3.htm
S. W. Reymont, Chłopi, Tom I Jesień, fragm. Zaduszki
W zakrystii też było narodu gęsto, aż żebra trzeszczały przy stole, gdzie organista przyjmował na wypominki, a przy drugim syn jego, Jaś, ten, co to był we szkołach.
Kuba docisnął się przódzi i niemałą litanię imion podał organiście, któren zapisywał i brał za każdą duszę po sześć groszy albo i po trzy jajka, jeśli kto nie miał gotowych pieniędzy. [...]
— Jezu mój, Jezu!… — chlipał i zanosił się jako ten ptaszek duszony w sidłach, dopiero Kuba go odnalazł i zawołał:
— Witek, dałeś to już na wypominki?
— Nie — odrzekł, porwał się z nagła, wytarł oczy i z mocą jął iść do stołu… tak, i on poda imiona… co ta mają wiedzieć, że nie ma nikogo… po co… sierota, to la siebie… a znajda, to znajda… Zadzierżysto powiódł oczami i pewnym głosem podał imiona: Józefy, Marianny i Antoniego, te, co mu pierwsze przyszły na pamięć…
Zapłacił, wziął resztę i poszedł z Kubą na kościół pomodlić się i wysłuchać, jak ksiądz wypomni jego dusze…
Na środku kościoła stał katafalk z trumną na wierzchu obstawioną jarzącymi światłami, a ksiądz z ambony wypominał nieskończone litanie imion — a co przerwał, odpowiadał mu głośny pacierz, mówiony przez wszystkich za te zmarłe w czyścu ostające.
Witek przyklęknął przy Kubie, któren wyciągnął z zanadrza koronkę i jął odmawiać wszystkie Zdrowaś i Wierzę, jakie ksiądz nakazywał; zmówił i on pacierz jeden i drugi, ale zmorzyły go w końcu monotonne głosy modlitw, ciepło i wyczerpanie płaczem, to się ździebko wsparł o biedro Kuby i zasnął…
Po południu, na nieszpory, jakie się odprawiały raz w rok w cmentarnej kaplicy, pociągnęli wszyscy od Boryny. [...]
Przed wrótniami, a nawet i wśród mogił, pod murem, stały rzędy beczek solówek, a obok nich rozkładały się gromady dziadów.
A naród płynął całą drogą pod topolami ku cmentarzowi; w mroku, co był już przytrząsł świat jakby popiołem szarym, błyskały światła świeczek, jakie mieli niektórzy, i chwiały się żółte płomyki lampek maślanych, a każdy, nim wszedł na cmentarz, wyciągał z tobołka chleb, to ser, to ździebko słoniny albo kiełbasy, to motek przędzy lub tę przygarść lnu wyczesanego, to grzybów wianek, i składali to wszystko pobożnie w beczki — a były one księże, były organistowe i Jambrożego, a reszta dziadowskie, a któren w nie nie kładł, to grosz jaki wciskał w wyciągnięte ręce dziadowskie… i szeptał imiona zmarłych, za które prosił o pacierz…
Chór modłów, śpiewów, imion wypominanych jękliwym rytmem wznosił się wciąż nad wrótniami, a ludzie przechodzili — szli dalej, rozpraszali się wśród mogił, iż wnet, niby robaczki świętojańskie, jęły jaśnieć i migotać światełka wskroś mroków i gąszczów drzew, i traw zeschniętych. [...]
Ludzie snuli się wśród mogił cicho, szeptali lękliwie i trwożnie poglądali w dal omroczoną, niezgłębioną… [...]
Kuba z Witkiem chodzili razem z drugimi, a gdy już do cna pociemniało, Kuba powlókł się w głąb, na stary cmentarz.
A tam na zapadniętych grobach cicho było, pusto i mroczno — tam leżeli zapomniani, o których i pamięć umarła dawno — jako i te dnie ich, i czasy, i wszystko; tam jeno ptaki jakieś krzyczały złowrogo i smutnie szeleściła gęstwa, a gdzieniegdzie sterczał krzyż spróchniały — tam leżały pokotem rody całe, wsie całe, pokolenia całe — tam się już nikt nie modlił, nie płakał, lampek nie palił… wiatr jeno huczał w gałęziach a rwał liście ostatnie i rzucał je w noc na zatracenie ostatnie… tam jeno głosy jakieś, co nie były głosami, cienie, co nie były cieniami, tłukły się o nagie drzewa kiej te ptaki oślepłe i jakby skamlały o zmiłowanie…
Kuba wyjął z zanadrza parę oszczędzonych skibek chleba, rwał je w glonki, przyklękał i rozrzucał po mogiłach.
— Pożyw się, duszo krześcijańska, co cię wypominam w wieczornym czasie, pożyw się, pokutnico człowiecza, pożyw się! — szeptał z przejęciem.
— Wezną to? — pytał cicho Witek zatrwożonym głosem.
— Przeciech! Ksiądz żywić nie da!… w beczki drugie kładą, ale tym biedotom nic z tego… Księdzowe albo i dziadoskie świnie mają wyżerkę… a dusze pokutujące głód cierpią…
— Przyjdą to?…
— Nie bój się… Wszystkie te, co czyścowe męki cierpią… wszystkie. Pan Jezus odpuszcza je na ten dzień na ziemię, żeby swoich nawiedziły…
— Żeby swoich nawiedziły! — powtórzył z drżeniem Witek.
— Nie bojaj się, głupi, zły dzisiaj nie ma przystępu, wypominki ano odganiają go, i te pacierze, i te światła… A i Pan Jezus sam chodzi se dzisiaj po świecie i liczy, gospodarz kochany, co mu ta jeszcze dusz ostało, aż se wybierze wszystkie, wybierze… Dobrze baczę, jak matula mówili, a i stare ludzie przytwierdzają…
— Pan Jezus se chodzi dzisiaj po świecie! — szeptał Witek i oglądał się bacznie…
— Ale, zobaczysz ta… to ino święte widzą abo i zasie pokrzywdzone najbarzej…
— Patrzcie no, a tam się świeci i ludzie jakieś są — zawołał Witek ze strachem wskazując na szereg mogił pod samym płotem…
— To leżą ci, co ich to w boru pobili… juści… i moje pany tam leżą… i matka moja… juści…
Przedarli się przez gąszcz i przyklęknęli u mogił zapadłych i tak rozwianych, że ledwie ślad ino został; ani krzyże ich znaczyły, ni drzewa jakie ocieniały, nic, jeno ten piach szczery, parę zeschłych badyli dziewanny i cisza, zapomnienie, śmierć… [...]
— Juści… matula moja tam leżą… baczę… — szeptał Kuba cicho, więcej do siebie niźli do Witka, któren przykucnął przy nim, bo ziąb go przejmował na wskroś.
— A zwali ją Magdaleną… Ociec gront swój mieli, ale służyli we dworze za furmana… w ogiery ino jeździli ze starszym panem… a potem pomarli… gront stryje wzieni… a ja pańskie prosiaki pasałem… Juści, Magdalena było matce, a ojcu Pieter i na przezwisko Socha, jako i mnie jest — A potem dziedzic do koni mnie wziął, bym w ogiery po ojcu jeździł… to ino na polowania we świat, do drugich panów jeździlim cięgiem… strzylałem i ja niezgorzej… że młodszy dziedzic strzelbę mi dali… a matka ino ze starszą panią siedziała we dworze… Dobrze baczę… i kiej wszystkie szły… wzieni i mnie… Bez cały rok byłem… a co kazali, robiłem… juści, nie jednego burka zakatrupiłem… nie dwóch… a młodszy dziedzic dostał we flaki… wątpia mu wypłynęły… Pan mój przecie… dobry człowiek… na bary wziąłem i wyniesłem… a potem do ciepłych krajów pojechał, i mnie kazał starszemu panu listy nieść… poszedłem… juści, że sterany byłem kiej ten pies… kulas mi przestrzelili, zagoić się nie chciał, że to cięgiem ino na dworze, pod gołym niebem… a śniegi były po pas i mrozy siarczyste… baczę… juści… przywlekłem się nocą… szukam… Jezus, Mario! Jakby mnie kto kłonicą przez ciemię zdzielił!… Dworu nie ma, gumien nie ma… płotów nawet nie ostało… do cna wszystko spalone… a stary pan i pani starsza, i matula moja… i ta Józefka, co za pokojówkę była… pobite leżą na śmierć w ogrodzie!… Jezu! Jezu! baczę wszystko… juści… Mario! — jęczał cicho i łzy jak groch sypały mu się tak gęsto po twarzy, że i już nie obcierał… pojękiwał ino z żałości i utęsknienia, bo jak żywe tak mu to wszystko stanęło przed oczami, a Witek spał se, bo strudzona była biedota płakaniem… [...]
Wieś była cicha mimo święta, drogi były puste, karczma zamknięta, a gdzieniegdzie tylko przez małe zapocone szybki błyskały światełka i płynęły ciche śpiewy pobożnych i głośne modlitwy odmawiane za zmarłych…
Z trwogą wysuwano się przed domy, z trwogą nasłuchiwano szumów drzew, z trwogą patrzano w okna, czy nie stoją, nie jawią się ci, co w dniu tym błądzą, przygnani tęsknotą i wolą Bożą… czy nie jęczą pokutniczo na rozstajach… czy nie zaglądają przez szyby żałośnie?…
A gdzieniegdzie, starym zwyczajem świętym, gospodynie wystawiały na przyzby resztki wieczerzy, żegnały się pobożnie i szeptały…
— Naści, pożyw się, duszo krześcijańska, w czyścu ostająca…
Wśród ciszy, smętku, rozpamiętywań, lęku płynął ten wieczór Zaduszek…
Źródło:
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/chlopi-czesc-pierwsza-jesien.html